Bezpałko Jerzy

Jak miasto Błonie stało się moim miejscem zamieszkania?

Zanim przejdę do tego okresu wspomnę o spędzaniu moich studenckich wakacji w Polsce, bowiem byłem wówczas studentem Leningradzkiego Instytutu Mechaniki Precyzyjnej i Optyki. W naszym domu były zawsze bardzo skromne warunki. Czwórka uczących się chłopców, mama i na nasze życie musiały wystarczyć skromne zarobki taty. Mój wuj był inspektorem melioracji na powiat pruszkowski i zwykle mnie oraz młodszego o rok ode mnie brata „przymuszał’ do pracy w wakacje, aby nieco odciążyć nasz domowy budżet i zarobić na swoje potrzeby, na przykład, na ubranie. A więc pracowałem ze studentami wydziału melioracji Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (dla nich to była praktyka uczelniana) przy budowie wałów wiślanych w Łomiankach, czy też przy udrażnianiu rowów melioracyjnych w okolicach Nadarzyna, a moje zajęcie było nieskomplikowane – byłem zwykle rachmistrzem. Nie wiedząc jeszcze, że w przyszłości będę mieszkać w Błoniu, pracowałem również na tych terenach w Passie, Radzikowie przy udrażnianiu rowów na polach przy rzece Utrata, dojeżdżając codziennie rowerem z Milanówka, bowiem tam mieszkałem w okresie wakacyjnym u znajomych wuja. Na terenie Passu, Błonia, Radzikowa nadzór nad pracami melioracyjnymi sprawował pan Rybka. W późniejszym okresie, kiedy byłem już pracownikiem ZMP okazało się, że to był ojciec jednego z naszych znanych świetnych narzędziowców – pana Mieczysława Rybki. Pamiętam dwie wówczas małe córeczki pana Mieczysława – Wiolettę i Iwonkę, które spędzały czas u dziadka i babci Rybków. Zapamiętałem dobrze Iwonkę z fartuszkiem, na którym była myszka Miki. Z Wiolettą, już jako dorosłą osobą kilka razy widywaliśmy się w latach 70. na pokładach polskich samolotów, bowiem była stewardessą LOT, a pod koniec lat 90. pracowaliśmy razem w dziale handlowym naszej Mery.

Chyba w 1960 roku mój ojciec przeniósł naszą rodzinę do Stalowej Woli, bowiem uzyskał zatrudnienie w tym mieście w hucie. Moi dwaj bracia podjęli naukę w technikum hutniczym w Stalowej Woli, inny z braci ukończył technikum lotnicze w Mielcu i podjął pracę w hucie. W 1961 roku zmarł nam tata. Ja ze swoim zawodem po leningradzkiej uczelni w dziedzinie mechaniki precyzyjnej ze specjalizacją przyrządy do pomiaru czasu nie miałem powodu szukać zatrudnienia w hucie w Stalowej Woli i po piątym roku studiów, tj. przed obroną pracy dyplomowej zawitałem do profesora Władysława Trylińskiego na Politechnikę Warszawską z prośbą o poradę w sprawie swojego przyszłego zatrudnienia. Profesor pamiętał mnie ze swojej gościny w katedrze mojej leningradzkiej uczelni i wskazał mi zakłady, które produkują urządzenia zegarowe, a więc Zakłady Mechaniczno-Precyzyjne w Błoniu, Zakłady Mechaniki Precyzyjnej w Łodzi, Zakłady Wodomierzy „Metron” w Toruniu (ta fabryka oprócz wodomierzy produkowała również zegary kominkowe) i spółdzielnię pracy „Zootechnika” w Krakowie. Wszędzie złożyłem oferty pracy z warunkiem uzyskania mieszkania. Wszystkie te fabryki chciały mnie zatrudnić jako specjalistę z wykształceniem w ich branży, lecz tylko fabryka w Błoniu zagwarantowała mnie mieszkanie, które miałem uzyskać po około półrocznym okresie od rozpoczęcia pracy. Tak stałem się od 1 kwietnia 1962 roku błonianinem. Uzyskałem tymczasowe lokum w hotelu robotniczym przy ul. Sochaczewskiej 15 i faktycznie, po około sześciu miesiącach zatrudnienia, otrzymałem z błońskiej fabryki „kawalerkę” (pokój z kuchnią).

Zakłady w Błoniu produkowały wówczas różne wyroby z dziedziny mechaniki precyzyjnej. Były to szybkościomierze do motocykli, tarcze telefoniczne, ale przede wszystkim męskie zegarki naręczne na licencji I Moskiewskiej Fabryki Zegarków im. Kirowa. Byłem wówczas chyba jedynym specjalistą z wykształceniem teoretycznym w tej branży, więc przydatnym dla zakładu. Na stażu, który trwał rok byłem najpierw zatrudniony jako konstruktor oprzyrządowania w sekcji konstrukcji oprzyrządowania u inż. Jana Pływaczewskiego, a następnie jako technolog montażu zegarków. Moja kariera zawodowa w fabryce rozwijała się dość szybko. W 1966 roku zostałem zastępcą głównego technologa ds. postępu technicznego, a w 1967 roku powierzono mnie biuro konstrukcyjne na stanowisku głównego konstruktora zakładu. Pięćdziesięcioletnią historię zakładu i na tym tle dzieje mojej pracy zawodowej opisałem w książce „Historia Zakładów Mechaniczno-Precyzyjnych „Błonie” (1953 – 2003), która ukazała się drukiem w październiku 2010 roku, a więc opowiem tylko w skrócie niektóre osobiste wspomnienia z tego okresu. Dzięki podjęciu w 1968 roku przez zakład nowej produkcji, tzw. urządzeń peryferyjnych do elektronicznych maszyn cyfrowych (czytniki i perforatory taśmy dziurkowanej, drukarki wierszowe i szeregowe mozaikowe, terminale) z żalem rozstaliśmy się z produkcją zegarków i większości innych drobnych mechanizmów precyzyjnych na rzecz nowego profilu produkcji. Dotychczas produkowaliśmy wyroby, w których były także elementy elektromechaniczne, lecz bez układów elektroniki. Nie mieliśmy konstruktorów elektroników, których należało zatrudnić do nowej produkcji. Biuro konstrukcyjne z 17 osób rozrosło się do około 90 pracowników. Na uczelni leningradzkiej mieliśmy również wykłady z zakresu elektroniki, lecz była to wiedza niewystarczająca, aby być dobrym partnerem w kontaktach z moimi kolegami z pracy – konstruktorami elektronikami i programistami. Musiałem więc uzupełniać swoją wiedzę elektroniczną i dużo poświęcałem czasu na samokształcenie. W nowym układzie organizacyjnym powierzono mi funkcję zastępcy głównego konstruktora ds. mechanicznych, a po upływie pewnego czasu objąłem funkcję głównego konstruktora z czterema zastępcami. Było kim „rządzić” – w biurze było około sześćdziesięciu inżynierów i około trzydziestu techników. Mojej pracy zawodowej towarzyszyło sporo służbowych wyjazdów zagranicznych. Byłem wiele razy w ZSRR, Czechosłowacji, Włoszech, Anglii, Francji. Od początku swojej pracy zawodowej w fabryce przez dziesięć lat byłem również wykładowcą w przyzakładowej szkole zawodowej oraz w technikum dla pracujących, kształcących kadry dla potrzeb zakładu. Byłem nauczycielem różnych przedmiotów nauczania, w tym – języka rosyjskiego, teorii mechanizmów zegarowych, technologii produkcji, rysunku zawodowego, elektrotechniki. W początkowym okresie była to potrzeba uzupełnienia moich zasobów finansowych, potem raczej dla przyjemności obcowania z młodzieżą. Ponieważ, jak wspomniałem, sporo podróżowałem za granicą, młodzież szkolna skrzętnie wykorzystywała te sytuacje prosząc po moim kolejnym powrocie z delegacji zagranicznej, abym im opowiedział o swoich nowych wrażeniach z takiej podróży. Jeszcze i dzisiaj spotykam się w różnych sytuacjach ze swoimi wychowankami, którzy mają od dawna rodziny i jest to sympatyczna wymiana szkolnych wspomnień.

c.d. na str. 2